Według sondaży CBOS, statystycznie co drugi dorosły Polak deklaruje znajomość co najmniej jednego języka obcego. Na stanowiskach pracy takich jak kelner/barman, sprzedawca czy konduktor wymagana jest jak największa liczba znajomości języków obcych, natomiast większość osób obejmujących najwyższe stanowiska w kraju może korzystać z osobistych tłumaczy.
Gdy turysta pochodzący z obcego kraju zawita w jednej z najlepszych restauracji w Chinach i zacznie mówić w swoim języku, w najlepszym wypadku spotka się z niemiłą obsługą. W najgorszym nie zostanie obsłużony. Powód? Chińczycy jako ogromny naród bardzo cenią swoją kulturę, tradycję, a przede wszystkim język. Dlatego też jeśli ktoś przyjeżdża do ich kraju, jest traktowany jako gość bardzo dobrze, pod warunkiem, że porozumiewa się z Chińczykami w ich ojczystym języku. Z punktu widzenia większości turystów CÓŻ ZA ZACOFANY KRAJ. Jest to jednak błędne myślenie, ponieważ Chińczycy są narodem dobrze wykształconym, a statystyki dotyczące znajomości języków obcych są bardzo wysokie, jednak ich kultura i naród stoją na pierwszym miejscu. Gdy przykładowo Anglik zawita w jednej z najlepszych restauracji w Polsce zostanie obsłużony przez Prof. dr hab. kelnera od A do Z w swoim ojczystym języku. Natomiast jeśli ów kelner nie wykaże się znajomością języka angielskiego lub innego, zostanie prawdopodobnie zbesztany i w najlepszym wypadku pozostanie bez napiwku.
Generalnie nauka języków obcych w dzisiejszych czasach jest bardzo potrzebna i ułatwia nam życie gdy podróżujemy do obcych krajów. Nawet idąc ulicą w swoim rodzinnym miasteczku nieraz zaczepi nas obcokrajowiec szukający ulicy X. I w momencie gdy jesteśmy w stanie mu pomóc i wytłumaczyć drogę w jego języku, po zakończeniu rozmowy napawa nas duma, a w głowie pojawia się myśl Ale jestem nowoczesny! Potrafię mówić w obcym języku! Szkoda tylko, że będąc godzinę później w gronie znajomych mówimy w swoim języku ojczystym zdania typu Stary dziś poszłem do szefa, a on kazał mi wziąść stertę papierów do siebie. Coraz częściej spotykamy się z błędami popełnianymi we własnym języku, a czasem nawet popełniamy je celowo, niby żartobliwie, używając na portalach społecznościowych takich słów jak chcem, mogem.
Przykrym faktem jest również to, że kształcimy samych siebie po to aby osiągnąć coś w życiu. A najczęściej człowieka biegle mówiącego w trzech językach obcych możemy spotkać przy budowie autostrady lub w restauracji. Natomiast człowieka, który kompletnie nie zna nawet języka angielskiego możemy spotkać w fotelu prezydenckim lub piastującego stanowisko ministra czy posła.
W tym momencie warto zastanowić się dlaczego nie wychodzą nam budowy autostrad i dlaczego polityka jest taka, a nie inna. Ale to już luźna refleksja, z którą Was pozostawiam.
Marta.
Ha, akurat zabierałem się do napisania o tym paradoksie - że dzisiaj znajomość obcego języka, choćby minimalna, to już absolutne minimum nawet na stanowiskach na których niekoniecznie taka umiejętność może się przydać, a jakoś ludzie zajmujący najwyższe stanowiska mają problem ze złożeniem dwóch zdań. No ale w końcu przeczytałem przedostatni akapit :)
OdpowiedzUsuńZresztą kosmiczne wymagania pracodawców w Polsce na czele z minimum trzyletnim doświadczeniem na danym stanowisku którego oczekuje się od świeżaków ledwo po studiach to temat rzeka :)
To pokolenie posłów wychowało się w czasach, gdzie w szkołach ino ruskiego uczyli- kultura i języki "krajów zwycięskich" jeszcze 20 lat temu były niszową sprawą. Ciekawostką jest fakt, że tacy Francuzi w konstytucji mają ZAKAZ NAUKI JĘZYKÓW OBCYCH W SZKOŁACH PAŃSTWOWYCH, toteż np. na lotnisku(dziś miałem taką akcję btw!) nie znając francuskiego dogadasz się ino dzięki naleciałościom z tego języka- w polskim sporo jest zapożyczeń, co również może powodować zanik własnego języka- w Islandii albo Czechach unika się tego, toteż w tych językach można znaleźć nierzadko bardzo dziwne odpowiedniki jak np. komputer w czeskim to "Počítač" Wróciłem dziś ze Szwajcarii- nigdy nie spotkałem się z taką mieszanką kultorowo-językową skompresowaną w jednym państwie- 4 języki urzędowe(niemiecki, francuski, włoski, romansz) tyle tylko, że.. wszystkie elementy z tej lingwistycznej układanki są na tyle zmieszane, że możesz np. nie znać słowa "przepraszam" po niemiecku- nic nie szkodzi, mówisz "pardon"; "danke"? eee "merci" brzmi lepiej!; nie znasz żadnego z wyżej wymienionych języków? nawet babcia klozetowa zrozumie twój angielski.. można by tu wymieniać godzinami + dochodzą do tego dialekty- szwajcarski dialekt niemieckiego brzmi podobnie do holenderskiego(może mi się tak wydaje przez pewną "nie wyraźność" językową). A co do ostatniej refleksji to myślę, że kluczem tej całej układanki jest ODPOWIEDNIE ZARZĄDZANIE.
OdpowiedzUsuńAle mieli dużo czasu żeby te braki nadrobić - do Europarlamentu to każdy by chciał, ale do nauki języka już nie. Uważam że jak ktoś chce pełnić jakąkolwiek funkcję państwową związaną z reprezentowaniem kraju za granicą to angielski na poziomie komunikatywnym to powinien być mus.
OdpowiedzUsuńA co do różnych dialektów to nawet znając nieźle angielski można się przecież nieźle przeliczyć - Brixton w Londynie czy jakaś dzielnica zamieszkana przez diasporę jamajską/karaibską w Nowym Jorku albo jakimkolwiek większym mieście wschodniego wybrzeża. Angielski to w dużej liczbie krajów Indii Zachodnich język używany na co dzień, kreolski jest na nim oparty a czasem dogadać się ni w ząb. Niechęć Francuzów do języków obcych a zwłaszcza angielskiego jest powszechnie znana, zresztą oni często sprawiają wrażenie niezadowolonych że turyści im w ogóle po mieście chodzą. W Siedmiogrodzie też jest prawdziwy kocioł jeśli chodzi o języki - są Seklerzy, Romowie, Rumuni, Sasi siedmiogrodzcy i języków urzędowych 3. W chinach też kilka dialektów - mandaryński, kantoński, tajwański które ponoć potrafią się znacząco różnić, europejczyk chyba najlepiej by się odnalazł w byłych koloniach jak Makau czy Hong Kong gdzie wciąż używa się bez oporów portugalskiego i angielskiego.