poniedziałek, 29 grudnia 2014

Hobbit: Bitwa pięciu armii

Zaledwie kilka dni temu miała miejsce polska premiera ostatniej części przygód Bilbo Bagginsa, a Internet już zalała fala krytyki i smutku. Historia włamywacza w reżyserii Petera Jacksona dla jednych okazała się strzałem w dziesiątkę, a dla innych pozostawia wiele do życzenia.


Do dnia premiery pierwszej części ekranizacji Hobbita zastanawiałam się, w jaki sposób Peter Jackson zamierza stworzyć z cienkiej książki, filmy które łącznie zawierają ponad 7 godzin.
Przez trylogię przemawiają dwa argumenty, jeden dobry dla widza, drugi dla twórców. W filmie zawartych zostało więcej scen książkowych niż zazwyczaj, ale i tak sporo pozostało pominiętych lub dodanych. Natomiast twórcy filmów i odtwórcy ról zarobili więcej pieniędzy dzięki tym widzom, którzy zdecydowali się na wielki ekran.


Pozostając przy temacie scen książkowych i filmowych, trzecia część chyba najbardziej odbiegała od książki. Wątek miłości między Tauriel, Legolasem i Kilim kompletnie niepotrzebna, ale współczesne kino rządzi się swoimi prawami i nawet w filmie fantasy musi być zawarte coś „chwytającego za serce”. Kolejno wątek z udziałem Tauriel i królem Thranduil również był stratą cennych minut w filmie. Największym natomiast absurdem według mnie w ekranizacji była ostatnia scena, w której ojciec radzi Legolasowi, aby odszukał niejakiego Obieżyświata (fani Tolkienowskiej fantastyki zdali sobie sprawę, że mowa o Aragonie). Zastanawia mnie tylko jedno, jak młodym dzieckiem musiał być Aragon w tamtym momencie, skoro przygoda Bilbo Bagginsa dzieje się około 60 lat przed Władcą Pierścieni. Zatykanie dziur i lanie wody jeszcze nigdy nikomu na dobre nie wyszło. W przypadku trzeciej części Hobbita efektem było zepchnięcie głównego bohatera, Bilbo Bagginsa, na drugi plan. Szkoda, bo rola odgrywana przez Martina Freemana była strzałem w dziesiątkę i na małego niziołka patrzyło się z zachwytem.


Pozostając nadal w temacie kręcenia filmu natknęłam się na artykuł w sieci o współczesnym kinie. Dziś w większości filmów, twórcy na siłę wpychają aktora co najmniej jednego, który zwraca uwagę kobiet swoim wyglądem. Ostatnie zdanie artykułu silnie zachęcało płeć żeńską do obejrzenia trylogii głownie, nie ze względu na dobrą akcję czy fantastykę, tylko ze względu na fakt, że jest na co popatrzeć (autor artykułu miał na myśli Filiego, Kiliego, Legolasa i Barda).


Myślę, że dzisiejsze możliwości przy tworzeniu efektów specjalnych dały spore pole do popisu przy stworzeniu scen samej bitwy, która w ciągu 2,5 - godzinnego filmu zajęła aż 45 minut. Mimo, że do niektórych scen i wątków można się przyczepić, to efekty i napięcie, które towarzyszyły podczas oglądania, sprawiają że ciarki przechodzą po ciele niejednokrotnie.


Zderzenie się w jednym miejscy armii krasnoludów, elfów, goblinów, orków i ludzi jest niesamowitym dowodem na to, że kino fantastyczne daje sporo emocji. Jedyna przykrość to fakt, że to już ostatnia część przygód Bilbo Bagginsa.


Marta.




2 komentarze :

  1. Cóż - dla samego Hobbita chyba lepiej byłoby gdyby filmy były dwa. Przy Władcy Pierścieni mimo iż filmy były ze sobą ściśle powiązane to jednak każdy mógł być odbierany jako odrębna całość bo kluczowe wątki były zamykane niemal od początku do końca.Przy Hobbicie mieliśmy cliffhanger na końcu drugiej części którego rozwiązanie następuje bardzo szybko w trzeciej. Samo zakończenie BPA też trochę zawodzi. W jednej scenie mamy koniec bitwy by już za chwilę zobaczyć Bilba w Shire, w ogóle nie rozwiązano kwestii pochówku Thorina i nowego króla pod Górą...
    Z drugiej strony trzy filmy pozwoliły na rozwinięcie wątków które w książkach zostały ledwie wspomniane, jak Biała Rada i Dol Guldur. Wszystko ma plusy i minusy. Wspomnienie o Aragornie też mnie ukłuło w uszy. Ja wiem że fajnie mrugnąć okiem do fanów ale nie warto robić tego na siłę, tym bardziej że tych mrugnięć było i tak sporo, choćby napomknięcie o Gimlim czy 'wbudowanie' całej historii w przyjęcie urodzinowe znane z poprzedniej trylogii.
    Mimo że moim zdaniem była to najsłabsza część, to nie oznacza że film jest zły. Oglądałem z niekłamaną przyjemnością i trochę przykro ze to prawdopodobnie pożegnanie, przynajmniej na dłuższy czas, z tym fenomenalnym uniwersum. No i mimo wszystkich błędów, niedopatrzeń czy nieścisłości z książkowym oryginałem wciąż pod względem krajobrazów, kostiumów, montażu, gry aktorskiej, muzyki, scen batalistycznych to wciąż najwyższa półka.
    Czas kończyć bo za bardzo mi się rozpisało :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W pełni się zgadzam, a zwłaszcza co do ostatnich zdań!

      Usuń