niedziela, 1 grudnia 2013

Koncertowo

Szczerze muszę przyznać, że chciałam zrelacjonować pobyt na tegorocznym ŚLĄSKIM RAP FESTIWALU, jednakże zrobiłam podstawowy błąd – nie zabrałam się za przelanie przemyśleń od razu, tj. 15 listopada, a dopiero teraz natchnęła mnie inspiracja. I tak jak powiadają nasi szanowni wykładowcy na zajęciach – czy do wywiadu czy do wspomnianej już relacji – przysiadamy od razu, a maksymalnie do dwóch dni po evencie. Może większość z Was posiadła już tą tajemną wiedzę, może dla mnie lepiej póżno niż pożniej.
Próbując wybrnąć z sytuacji, w niedzielny wieczór postanowiłam zadać sobie pytanie – na co chętniej przeznaczamy nasze fundusze, na  zakup biletu czy na kupno płyty naszego ulubionego wykonawcy?
Nie oszukujmy się,  w dzisiejszych czasach jako studenci mamy dość skromny budżet i masę wątpliwości co zrobić, żeby zarobić, a się nie narobić. W dobie kryzysu, płyta czy koncert? ;)
Niewątpliwie fantastycznym przeżyciem jest założenie słuchawek i oddanie się esencji muzyki. Treści, która przemawia do nas, budząc wspomnienia czy tworząc w nas czasem zupełnie nowe poglądy na zastaną rzeczywistość.
Tak naprawdę, każdej naszej emocji możemy przypisać ulubiony track. Nierzadko powodują łzy, czasem i wybuch radości, aż skaczemy i bujamy się w rytm bitu. Otóż to, osobiście jestem zwolenniczką bliskiego spotkania z artystą, tzn. nie tylko słuchać, ale również zobaczyć jak radzi sobie z żywą publiką, jak potrafi rozbudzić czy opanować euforię słuchaczy/widzów.
Są jednak artyści, którzy swoje umiejętności  potrafią przelać na kartkę papieru, jednakże „rozbujanie” publiki wychodzi im ciut słabiej.
Za przykład może posłużyć  nowo odkryty na hip-hopowej scenie „Mam na imię Aleksander”, którego teksty wyrażają czystą-brudną prawdę życiową, smutek oraz tęsknotę za czymś odległym. Niestety, gorzej sprawdzają się na koncertach, gdy publika jest żądna prawdziwego ognia i energii.
Nie umniejszając jego zdolności, pragnę zauważyć, że niektórzy artyści przemawiają do nas lepiej w zaciszu domowym, w skupieniu, gdzie jak mawia Nosowska, jesteśmy tylko my , cisza i czas… czas na refleksje i wnioski.
Są również ci, którzy na scenie czują się jak przysłowiowa ryba w wodzie, mowa tutaj o nikim innym jak o Tomaszu Iwańcu, znanym jako Grubson, który swoją żywiołowością potrafiłby nakarmić cały świat, a przynajmniej ten hip-hopowy. Nie chwaląc się, razem z Mad (i naszą wspaniałą Kają :*) wybieramy się na jego koncert w Mega Clubie już 6 grudnia. Ciekawe jaką trzodę zrobi tym razem ;)

Na koniec warto zaznaczyć, że koncerty to również możliwość spotkania ludzi z podobną zajawką, klimatem oraz pasją. W końcu, hip-hop nie dzieli nas, a łączy! Także kupujcie polskie rap płyty, szanujcie sąsiadów i wyczekujcie na nową porcję koncertów swoich ulubieńców ;)




Martyna.




4 komentarze :

  1. Ja w takim razie wybieram sie sama Maryno!
    Całuje i pozdrawiam
    Kaja

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochana! Wybacz mi tę zniewagę ;( Poprawione oczywiście ;*
    Pozdrawiam i całuję
    Martyna

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubie to !
    Kaja

    OdpowiedzUsuń
  4. My też lubimy, czekamy na koncert!
    kiss, xoxo

    OdpowiedzUsuń