Szczerze muszę przyznać, że chciałam zrelacjonować pobyt na
tegorocznym ŚLĄSKIM RAP FESTIWALU, jednakże zrobiłam podstawowy błąd – nie
zabrałam się za przelanie przemyśleń od razu, tj. 15 listopada, a dopiero teraz
natchnęła mnie inspiracja. I tak jak powiadają nasi szanowni wykładowcy na
zajęciach – czy do wywiadu czy do wspomnianej już relacji – przysiadamy od
razu, a maksymalnie do dwóch dni po evencie. Może większość z Was posiadła już
tą tajemną wiedzę, może dla mnie lepiej póżno niż pożniej.
Próbując wybrnąć z sytuacji, w niedzielny wieczór postanowiłam
zadać sobie pytanie – na co chętniej przeznaczamy nasze fundusze, na zakup biletu czy na kupno płyty naszego
ulubionego wykonawcy?
Nie oszukujmy się, w
dzisiejszych czasach jako studenci mamy dość skromny budżet i masę wątpliwości
co zrobić, żeby zarobić, a się nie narobić. W dobie kryzysu, płyta czy koncert? ;)
Niewątpliwie fantastycznym przeżyciem jest założenie
słuchawek i oddanie się esencji muzyki. Treści, która przemawia do nas, budząc
wspomnienia czy tworząc w nas czasem zupełnie nowe poglądy na zastaną
rzeczywistość.
Tak naprawdę, każdej naszej emocji możemy przypisać ulubiony
track. Nierzadko powodują łzy, czasem i wybuch radości, aż skaczemy i bujamy
się w rytm bitu. Otóż to, osobiście jestem zwolenniczką bliskiego spotkania z
artystą, tzn. nie tylko słuchać, ale również zobaczyć jak radzi sobie z żywą
publiką, jak potrafi rozbudzić czy opanować euforię słuchaczy/widzów.
Są jednak artyści, którzy swoje umiejętności potrafią przelać na kartkę papieru, jednakże „rozbujanie”
publiki wychodzi im ciut słabiej.
Za przykład może posłużyć nowo odkryty na hip-hopowej scenie „Mam
na imię Aleksander”, którego teksty wyrażają czystą-brudną prawdę życiową, smutek
oraz tęsknotę za czymś odległym. Niestety, gorzej sprawdzają się na koncertach,
gdy publika jest żądna prawdziwego ognia i energii.
Nie umniejszając jego zdolności, pragnę zauważyć, że niektórzy
artyści przemawiają do nas lepiej w zaciszu domowym, w skupieniu, gdzie jak
mawia Nosowska, jesteśmy tylko my , cisza i czas… czas na refleksje i wnioski.
Są również ci, którzy na scenie czują się jak przysłowiowa
ryba w wodzie, mowa tutaj o nikim innym jak o Tomaszu Iwańcu, znanym jako
Grubson, który swoją żywiołowością potrafiłby nakarmić cały świat, a
przynajmniej ten hip-hopowy. Nie chwaląc się, razem z Mad (i naszą wspaniałą Kają :*) wybieramy się na jego
koncert w Mega Clubie już 6 grudnia. Ciekawe jaką trzodę zrobi tym
razem ;)
Na koniec warto zaznaczyć, że koncerty to również możliwość
spotkania ludzi z podobną zajawką, klimatem oraz pasją. W końcu, hip-hop nie
dzieli nas, a łączy! Także kupujcie polskie rap płyty, szanujcie sąsiadów i
wyczekujcie na nową porcję koncertów swoich ulubieńców ;)
Martyna.