środa, 22 stycznia 2014

Zakazany owoc

"...oczekiwałam od zachodu słońca więcej niż inni."

Uwielbiam filmy odsłaniające nasze ludzkie słabości, wątpliwości i rozterki. Uwielbiam filmy, które niekoniecznie posiadają efekty specjalne na miarę XXI wieku, a "efekty specjalne" naszej psychiki - rozwój, upadek, rozkwit, samorealizację.



Wybierając się do kina na pierwszą część "Nimfomanki", obawiałam się, że płacę za obejrzenie filmu pornograficznego na dużym ekranie. W głowie zrodziła się myśl - czy ma to sens? W każdej chwili mogę sobie przecież wejść na dowolną stronę +18 całkowicie za darmo... nie róbcie tego w domu :P
Obawiałam się ostrych scen erotycznych, przekolorowanej rzeczywistości seksualnej, hiperbolizacji aktu, czy bezrefleksyjnego zbliżenia niezliczonej ilości osób naraz.
Czy jeśli napiszę, że się pomyliłam, wywołam zaskoczenie na sali?

Film opowiada o samotnej kobiecie, która poprzez przypadkowe spotkanie ze starszym mężczyzną opowiada swoją historię. 
Jest kruchą brunetką o skromnej urodzie, niepewności w oczach i nostalgii na ustach. Słuchając jej, odnosiłam wrażenie, że streszczała ostatnio przeczytaną książkę - jej twarz była kamienna, nie można było niczego odczytać, prócz poczucia winy...

Tytułową "Nimfomankę" wyobrażałam sobie jako długonogą blondynkę o niebieskich oczach z masą sztuczności tej fizycznej, a przede wszystkim i psychicznej. Może to wpływ kultury, Kościoła i innych instytucji, które budzą w nas stereotypy i zamykają ludzi w dwóch szufladkach - dobry, zły. Przykre.
Jednakże film dał mi zupełnie inny pogląd na problem jakim jest nimfomania. Dziewczyna już od młodości zainteresowana była swoją naturą, chciała poznać siebie jak najgłębiej, spenetrować każdy punkt swojej osoby. Przeważnie stawała jej na drodze matka, która z "dobroci" zakazywała jej wszystkiego, co możliwe, a przede wszystkim gasiła w niej ciekawość świata i siebie.
Małym dziewczynkom przecież nie wypada, w ogóle kobietom nie wypada... - jak często słyszymy to z ust starszych osób, a już nawet rówieśników? Zostałyśmy wpędzone w pułapkę społeczeństwa - stawiając przed ciągłym dylematem: robić to, na co mamy ochotę, czy czynić tak jak wszyscy, kryjąc w czterech ścianach nasze pragnienia? 


Jedynym ratunkiem staje się ojciec, który zabiera tytułową bohaterkę na spacery po lesie, opowiada jej o liściach, które są  swoistą metaforą ludzkiej egzystencji. Rozkwitają, aby później umrzeć. Umierają, aby znów móc zaistnieć. Z pozoru banalna relacja ojca-córki, wzruszyła mnie niesamowicie. Dziewczyna, która była synonimem buntu, przy ojcu znajdywała spokój, bezpieczeństwo. Był dla niej ostoją wśród codziennego pędu. Pragnęła dowiedzieć się wszystkiego o świecie, który tak pokochał. Był jej autorytetem. Została z nim do końca jego dni, odwdzięczając się mu za każdą lekcje życia na jakiej dzięki niemu miała okazję być.

Joe razem ze swoją przyjaciółką, jak typowe nastolatki mają tysiące pomysłów na godzinę. Jednakże nie typowo, zaczynają wszystkie swoje szaleństwa realizować. Sex w pociągu na czas i ilość partnerów, dlaczego nie? Skoro nagrodą mają być ulubione cukierki. Dzięki kolorowym smakołykom, poznają smak życia. Życia, które później staje się rzeczywistością dziewczyny. Zagubiona, samotna, odrzucająca jakiekolwiek oznaki miłości, zastanawia się jak zakochanie może sprawić ból. Podczas stosunku wystarczy jedno tak lub dwa nie. W miłości nierzadko ukrywamy swoje pragnienia dla dobra ogółu, nie wyrażamy się jasno, nie chcąc urazić partnera, każda decyzja odbija na sobie niepożądane skutki, jesteśmy więźniem drugiej osoby, jej potrzeb, uwagi, zainteresowania. Nie jesteśmy autonomiczni, nie możemy po prostu po udanym stosunku powiedzieć - dziękuję, do widzenia, tak jak to robiła Joe za każdym razem, kiedy ktoś po prostu nie dał jej spełnienia. Miłość to, coś więcej niż puste jęki gdzieś w przyciemnionym pokoju. Dziewczyna broniła się przed tym całą sobą, gasiła w sobie to pragnienie poprzez kolejnych partnerów, którzy tak naprawdę byli ucieczką przed samą sobą. Przed samotnością i smutkiem, jaki dosięgał ją z braku miłości.

Historia pokazuję również jak próżność może zniszczyć setki istnień. Ciężko mi się zgodzić z tezą, że to Joe była powodem wszystkich nieszczęść, które dopadały jej partnerów. Żonaci i zaręczeni padający w jej ramiona - czy to jest jej wina, czy mężczyzn mających partnerki? Czy wierność nie powinna być zapisana w sercu każdego kochającego człowieka? Wydaję mi się, że wierność obok lojalności i zaufania to fundamenty na których budujemy zdrowe relacje damsko-męskie. Jak wielu z nas o tym zapomniało, traktując powyższe jako przywilej albo akt heroiczny.

Opowieść kończy się w najmniej spodziewanym momencie. Załóżmy, że ktoś na dwa tygodnie puścił nam reklamy najlepszych cukierków na świecie... W scenie finalnej Joe spotyka ponownie tego, który zawrócił w jej głowie, budząc wszystkie zmysły, nie tylko puste pożądanie. Człowieka przez którego stała się kobietą i przy którym chciałaby nią zostać do końca swoich dni. Ostatnie trzy słowa, które ona wypowiada, brzmią przerażająco - "nic nie czuje", ukazując jak dziewczyna usilnie broni się przed wypowiedzeniem dwóch słów, składających się z 9 liter, które zapewniają nam bezcenną i najpiękniejszą podróż do nieba - kocham cię...

W opowieści ze starszym panem (Stellan Skarsgård) prowadzi jakby wewnętrzny monolog, podsumowanie swojego doczesnego życia, rozlicza się z przeszłością, która boleśnie wtłacza w niej poczucie winy. Zaczyna czuć odrazę i nienawiść do świata, który stworzyła. A może po prostu potrzebuje rozgrzeszenia od mędrca, którym zdaje się być dla niej napotkany człowiek?

W filmie zagrały dwie postaci Joe - młodsza (Stacy Martin) oraz starsza (Charlotte Gainsbourg)
Dla młodszej był to debiut aktorski. Moim zdaniem zagrała doskonale. Zauroczyła mnie genialnym wyrazem emocji - nawet tych skrajnych, spokojem, ironią, ale i wyrafinowaniem, pewnością, inteligencją, sprytem. Smutek przeplatał się z uśmiechem, złość z radością, wstyd z rozkoszą, ból z marzeniami. 


Trudno o matematyczne podsumowanie tego filmu, iż za nami dopiero połowa historii opowiedzianej przez reżysera "Antychrysta"Na pewno jest godny polecenia dla tych, którzy widzą więcej, wiedzą więcej i chcą więcej. Dla tych, którzy wychodzą z domu behawioryzmu w poszukiwaniu pokładów większych emocji...










Martyna.




2 komentarze :