Po koncertach na których miałam przyjemność zagościć, spodziewałam się długich kolejek wszędzie. Ku mojemu zaskoczeniu do szatni, do toalet, a nawet na scenę poruszałyśmy się w płynnym tempie.
Jak każdy, włączyłyśmy opcję nagrywania w telefonie i wyczekiwałyśmy na dwie utalentowane artystki. Pierwsza na scenie jako support pojawiła się Chlöe Howl. Wielkim błędem była uprzednia nieznajomość tej wokalistki, ponieważ ma bardzo interesującą barwę głosu, na scenie porusza się tak swobodnie, że odniosłam wrażenie, jakby nie odczuwała, że patrzy na nią kilka tysięcy ludzi. Niesamowicie się cieszę, że mogłam ją odkryć i na pewno dodaję do swojej listy odsłuchu.
Zaraz po niej na scenie pojawił się gość wieczoru, mianowicie niejaka Ellie Goulding. Kojarzycie? Kto by nie kojarzył takich hitów jak "Light", "I need your love", "Burn". Ellie odkryłam za sprawą Skrilex'a z którym nie tylko w związku tworzyli udany duet. Zakochałam się w niej od pierwszego usłyszenia, moja miłość pogłębiła się gdy zobaczyłam na żywo angielską wokalistkę i gitarzystę. Towarzyszący jej chór idealnie komponował się tworząc niesamowitą mieszankę muzycznych smaków.
Nie było hollywoodzkich okrzyków, spadania gwiazdek z nieba, układów tanecznych niczym Backstreet Boys, wymuszonych oklasków. Nie było również wątpliwości ile alkoholu mają we krwi i czy zaraz nie rozstrzela nas dla żartów.
Jakkolwiek dziwnie może to zabrzmieć - było kameralnie, swojsko, przyjaźnie. Każdy wiedział, że przyjechał na spotkanie z ulubioną artystką, nic więcej, nic mniej.
Razem z Ellie śpiewałyśmy wszystkie piosenki, czasem angielskie słowa zamieniał węgierski slang, ale to przecież nieistotne, skoro podskakiwałyśmy z radością niczym małe dzieci.
Gdy koncert dobiegał końca, fani nagle wyciągnęli kartki z napisem "You my everything" i jak sama Ellie napisała na instagram'ie - pierwszy raz spotkała się z czymś takim, było to niesłychanym pozytywnym zaskoczeniem. Doczekaliśmy się więc i tej piosenki, a na zakończenie płonęliśmy przy piosence "Burn".
Parę ciekawostek: Widziałyśmy Macieja Musiała i członków kultowego już programu na yt "Abstrachuje" (wiem, że ta informacja wstrząśnie waszą egzystencją :D), zatrzymałyśmy się u naszej znajomej ze studiów na Pradze, do której z braku umiejętności podróżniczych oraz małej orientacji w terenie docierałyśmy aż 4 godziny po zakończonym koncercie. Warszawa spodobała nam się maksymalnie! Spodziewałyśmy się korków, drożyzny, zatłoczonego miasta i niemiłych ludzi. Spotkałyśmy się za to ze sprawną komunikacją, gdzie wszędzie możesz dotrzeć posiadając tylko zdolność czytania - na przystankach i w autobusach dokładnie jest napisane co, gdzie i jak. Ludzie bardzo mili, ponieważ każdy chciał nam pomóc w dotarciu do celu, a pytanie "GDZIE JEST LIDL?" przeszło do naszej tradycji. Wybierając się na starówkę napotkałyśmy na lokale z przystępnymi cenami, tak więc uraczyłyśmy obecnością jeden z nich, pijąc w zimowy wieczór grzańca z cynamonem. Czekamy na więcej takich eventów.
Z tego miejsca chciałyśmy serdecznie podziękować Patrycji i Karolinie (http://ka-vox.blog.pl/) dzięki którym noce w Warszawie były ciepłe, a wieczory przyjemne!
Mad&Tyn
Brak komentarzy :
Prześlij komentarz