niedziela, 23 lutego 2014

Dzień, który zatrząsnął światem


  Na dzisiejszą kolację z uśmiechem serwuję  Wam "Pompeje" w reżyserii Paul W.S. Anderson.
Do tego typu filmów na razie stopniowo przekonuję się, mam do tego swojego Pomocnika, więc myślę, że będzie to ciekawa przygoda ;)
Filmy katastroficzne nigdy nie były moją mocną stroną, jednakże tak jak film 47 Roninów (postaram się niebawem wyszeptać o nim kilka słów) tak jak i Pompeje wywarły na mnie ogromne wrażenie.
Historia Pompei nasuwa mi skojarzenia z mitycznie zalaną przez morza Atlantydą. Tutaj jednak za głównego winowajce mamy wulkan Wezuwiusz.

  79 rok, Pompeje są u samego szczytu rozkwitu, mimo powiązań z Cesarstwem Rzymskim wiodą życie autonomiczne.
Jak przystało na czasy ówczesne- jest król, królowa, księżniczką, służba. Życie wydaje się być usłane różami. Jednakże głównym bohater jest Milo, zwany przez tamtejszą ludność bydlęciem, dzikusem, niewolnikiem. Jako gladiator tylko z pozoru zasługuje na takie nazewnictwo. Jego wnętrze jest niesamowicie wrażliwie, jego serce złamane, ponieważ jako dziecko stracił całą swoją rodzinę, rodziców jak i cały swój ród. Jedyny ocalały, niezwyciężony gladiator o którym krążą plotki w całej Europie. Ludzie zastanawiają się: kim jest ten Celt? Skąd przyszedł, dokąd zmierza, o czym chce zapomnieć, jak go pokonać? W jednych wzbudza podziw swą siłą, strach przed pokonaniem. Ci z niezachwianym poczuciem wartości chcą stoczyć z nim walkę - walkę na śmierć i życie. Walki gladiatorów są igrzyskami. Grą toczącą się na oczach tysięcy ludzi, którzy bawią się, piją, kibicują swoim obywatelom, ulubieńcom. Jak każdy Wojownik świata i Milo kryje w sobie wielkie serce, którego nikt nie potrafi zauważyć na arenie. Na co dzień miłuje konie, nikt tak jak on nie potrafi zawładnąć tym stworzeniem. Milo wraz ze swoim Panem przenoszą się do Pompei, by stoczyć kolejne walki. Tam spotyka miłość swojego życia, która daje mu nadzieje na to, że ktoś również chce o niego zawalczyć, że nie jest sam na tym świecie, że miłość to walka którą warto stoczyć nie patrząc na nic innego. Motywuje go to do życia, poznaje jego smak. Miłosny wątek nie został zbyt naciągnięty tworząc melodramat. Milo do końca zostaje zamknięty w sobie, woli słuchać, aniżeli mówić. Tak poznaje współwięźnia z którym przyjdzie mu stoczyć ostatnią batalię.




  Do całej historii dołącza Senator Cesarstwa Rzymskiego, który upatrzył sobie za żonę ukochaną Celta. Ten zaś nie będzie walczył tylko o swoje życie, ale i również o istnienie swojej Cassie oraz... w imię zemsty, ponieważ ów Senator zgładził całe społeczeństwo z którego wywodzi się nasz bohater. Czy jeden Wojownik potrafi stanąć do bitwy z całym światem? Z ludźmi poradziłby sobie znakomicie, jednakże przyroda zawsze nadawała rytm naszej egzystencji, w tym przypadku również nie wystarczy siła i chęci, z demonami natury nie wygrał jeszcze nikt.
Z historycznego punktu widzenia całe Pompeje zostały zalane przez wulkaniczną lawę, archeologom udało się znaleźć 2000 ciał. Wczorajsze Pompeje, to dzisiejsze miasto w regionie kampanii we Włoszech.
Na film wybrałam się w wersji 3d i nieraz uciekałam przed belkami, czy broniłam się przed lawą ;) (Wygrałam!) Efekty imponujące, jednakże nieprzesadzone.




  Historia wywarła na mnie wrażenie i jak to bywa z moim odbiorem filmów - skupiłam się na przeżyciach wewnętrznych bohaterów. Jestem pod wrażeniem siły walki, zaakceptowanie danego stanu rzeczy, pogodzenia się z własnym losem, ale również pragnieniem zemsty, potrzebą miłości, który ma każdy z nas - nieważne jak wysoko jesteśmy (Senator) czy jak nisko upadniemy (Milo) - każdy z nas ma prawo do kochania, jednakże nie możemy mylić tego z chęcią posiadania, bo o ile Senator chciał mieć na własność piękną Cassie, o tyle Milo potrzebował jej, by żyć pełnią życia, by odczuwać radość i koloryt każdego dnia.
Motyw przyjaźni również został dobitnie zobrazowany - dwóch współwięźniów mimo świadomości, że będą musieli walczyć ze sobą o życie, zaprzyjaźniają się, ponieważ łączy ich to samo - oboje stracili swe rodziny, oboje są niesłusznymi niewolnikami, oboje pragną żyć.




  Polecam wybranie się na tego typu filmy, iż fundują nam przeżycia wizualne dzięki dobrym efektom, odczucia wewnętrzne ponieważ bohaterowie różnią się od siebie, nie są jednolici, przez co poznajemy wiele spojrzeń, charakterów jak i emocji, a do tego wszystkiego przybliżają nam historię Europy oraz problemu związanego z potęgą natury.


Martyna.




piątek, 21 lutego 2014

Inferno

   Długo przymierzałam się do podróży wgłąb włoskich zakątków,
 iż Dan Brown szykuje czytelnikowi niezwykłą, acz niebiezpieczną wycieczkę do zakamarków eurpejskich krain. Amerykański pisarz swój kunszt osiągnął ciężką pracą i jak sam wypowiedział się w jednym z wywiadów  - rok zajmuje mu czas spędzony w archiwum do przygotowania swoich dzieł, zaś kolejny rok napisanie go. Kłaniam się pełna podziwu. Jako dziecko byłam zapaloną pisarką, do dzisiaj zostało mi umiłowanie do tej sztuki, jednakże sama chęć jak widać nie wystarczy - nierzadko potrzeba kilogramów cierpliwości, a przede wszystkim wielu ton ciężkiej pracy i niemałego zaangażowania. Pozwalając sobie na krótką zadumę, przechodzę szybko i niezauważalnie do refleksji na temat "Inferno" - dotychczas ostatniej historii geniusza powieści sensacyjnych. Przed Państwem Dan Brown w całej swojej okazałości, w świetnej formie, w porywającej powieści, która pobudzi wyobraźnie najbardziej zaspałego czytelnika.


   Historia opowiada jak zawsze niebanalne zdarzenia z życia Robert Langdona, który na co dzień jest historykiem, profesorem Uniwersytetu Harvard, specjalistą w dziedzinie ikonografii. "Inferno" to kolejny bestseller zaraz po kultowym już "Kod Leonarda da Vinci" czy "Anioły i Demony", które doczekały się swej ekranizacji. W ostatniej z dotychczasowych mamy przy sobie wehikuł czasu, mianowicie cofamy się do epoki średniowiecza, gdzie w kręgach kulturowych królował niejaki Dante Alighieri.
Każdy kto miał przyjemność skończyć już szkołę średnią, pewnie doskonalę pamięta jak musieliśmy się męczyć z "Boską Komedią"? Z upływem czasu zauważam jak wiele książek w tym czasie zostaje przez nas niedocenionych, porzuconych w kąt, a tylko z powodu tego, że zostały nam narzucone przez złowrogich nauczycieli. Jak dobrze, że po latach dojrzewamy, a wraz z tym budzi się w nas wrażliwość na tego typu dzieła. Dzieła bezapelacyjnie doskonałe. "Boska Komedia" to alegoria ludzkiego życia, krytyka egzystencji ludzkości - ból, zło i śmierć, które spotykają nas na własne życzenia. Ale także oczyszczenie i pokusa, jak i na samym końcu zasłużona błogość, której symbolem jest niebo. Powieść Browna zatytułowana "Inferno" zawiera w sobie przestrogę przed ludzką bezmyślnością - ludzie na ziemi głodują, a mimo tego płodność rośnie. Ludzie nie szanują przyrody, a mimo tego wymagają coraz większej ilości surowców naturalnych. Ludzie nie zdają sobie sprawy, że ich głupota wywiera wpływ na dalsze losy ludzkości i choć sami zapewne tego nie doczekamy, nasi potomkowie mogą nie dożyć lat wspaniałości, ponieważ to my jesteśmy odpowiedzialni za zatrucie świata. Robert Langdon jak zawsze w powieściach Browna zostaje uwikłany w intrygę. Ciekawe, który wykładowca chciałby mieć takie życie poza studenckie? Może wtedy mniej narzekaliby na swoich uczniów ;)



   Powieść zawiera niesamowity wachlarz sztuki. Każde z włoskich miejsc mamy idealnie zobrazowany. Podobno włoscy przewodnicy nawet organizują wycieczki śladami powieści amerykańskiego pisarza.
Robertowi towarzyszy przepiękna lekarka Sienna, która pomaga mu w ocaleniu swojego życia jak i rozwiązaniu zagadki: czego tak naprawdę wszyscy chcą od słynnego Ikonografa? Przemierzając wąskie ulice w sercu Włoch, Robert dowiaduje się, że to o co walczą w swojej gonitwie to nie tylko jego indywidualne życie, a losy całej ludzkości, bowiem pewien szalony naukowiec stworzył truciznę, by zgładzić świat. Świat przepełniony pazernością o ciągłe dobra materialne, świat ludzi nie zauważających zbliżającej się zagłady. Świat ludzi, których cechuje destrukcja. W cała sprawę również zamieszana jest Światowa Organizacja Zdrowia, której członkowie dowiedziwaszy się o zamiarach szalonego naukowca, próbują zniweczyć jego plany. Pojawia się również motyw Konsorcjum - organizacja, które w sprawny sposób pozwala wpływowym ludziom dokonywać rzeczy niemożliwych, jak i również umożliwia pozorne zniknięcie na nieokreślony czas. Potęga obu tych organizacji jest ogromna, a batalia którą miedzy sobą toczą, przeradza się w zaskakujący twór.
  Nie pisałam scenariusza, ani książki, aby streszczać Wam całą listę zdarzeń, acz jest ona niesamowicie wciągająca. Nie jeden przystanek ominęłam, zaczytawszy się w kolejne rozdziały. Cóż, ruch to zdrowia, spacer do domu zawsze mile widziany ;)




  Dan Brown poruszył istotny problem z serii społeczno-ekologicznych. Nasz umysł ma nieograniczone możliwości by czynić dobro, jednakże w swoich działaniach zmierzamy nieuchronnie do unicestwienia. Sami, na własne żądanie.
W krajach trzeciego świata ludzie nie są do końca uspołecznieni, nie wiedzą, a raczej boją się antykoncepcji, dzieci rodzą się w niemożliwym tempie, a my zamiast uświadamiać ich o zaistniałych problemach, wolimy przypatrywać się bezczynnie. Postępujący wyż demograficzny sprawia, że na ziemi zaczyna brakować miejsca dla nas samych. Tempo jest nieprzerwalnie destrukcyjne i pojawia się pytania: dlaczego mamy zabronić aborcji, dlaczego nie możemy od górnie zahamować ludzkiej płodności? Naukowiec z powieści Dana Browna nie zamierza jak inni bezczynnie przypatrywać się zbliżającej się klęsce. Uważa, że kiedyś ludzie radzili sobie z przeludnieniem w prosty sposób - były wojny, zagłady, a nawet i Dżuma, zwana potocznie Czarną Śmiercią. Naukowiec uważa się za geniusza iż wymyślił lekarstwo, "przepis na sukces", by uratować świat. Jego przekonania zawierają w sobie również pojęcie "nadludzi" - przetrwają tylko najbardziej tego warci, najsilniejsi, ponieważ tak jak podczas Czarnej Śmierci tak i nas czeka czystka.
Filozofia, którą stworzył pozwala mu się czuć jak "Nowy Bóg", ponieważ to on naprawi wszystko to, co w nas zepsute... "Nowy Bóg" oddał swoje życie w imię wyższych wartości, czy uda mu się dopełnić swego ostatniego życzenia i stworzyć nową Dżumę, czy główny bohater jest wstanie ocalić ludzkość?

  Książka zaskakiwała mnie z każdą chwilą, nie spodziewałam się takich zwrotów akcji, a przede wszystkim takiej finalizacji wątków. Gorąco polecam i sama zabieram się za poprzednie dzieła Browna. No, bo kto powiedział, że nie można zaczynać od końca? ;)


Miłego weekendu, Kochani!
Martyna.




czwartek, 20 lutego 2014

Jack Ryan czyli mężczyzna idealny

Ostatnio wybierając się do kina, miałam ogromny problem z wyborem filmu. Sporo kinowych nowości, zapowiadających się o dziwo dobrze. Wybrałam Jacka... ale nie Strong'a.

Jack Ryan- Teoria Chaosu. Tytuł sam w sobie zapowiada nam drobną dawkę filmu akcji oraz bohatera w prawdziwej odsłonie. Taki też okazał się ten film. 2h w kinie, zleciały jak 30min. Chris Pine w roli głównej, a u jego boku przepiękna Keira Knightley. O dobre aktorstwo zadbał nawet Kevin Costner. Główny bohater wciela się w żołnierza, wyjątkowo odważnego i oddanemu walce w obronie swojego kraju. Próbuje ochronić ludzkość przed czymś co nieuchronione. Momentami przerysowany, ale nie zdziwiło mnie to, skoro gatunkowo jest to thriller. Z racji, że ostatnio nie jestem fanką komedii romantycznych, a wolę filmy, w których coś się dzieje (nie wykluczając oczywiście wątków miłosnych) to ten film przypadł mi do gustu.Cieszę się, że ta produkcja mnie nie zaskoczyła bo wiedziałam, że będzie dobra, a raczej utwierdziła mnie w przekonaniu, że dobre filmy akcji jeszcze istnieją ;) Polecam, 4+/5.



Niebawem recenzja American Hustle+ Ani słowa więcej. Polecono mi również obejrzeniu filmu "Her'', oby był taki dobry, jak recenzje moich znajomych.
Zdaliście już sesję? Jeśli nie, to uszy do góry, mamy czas do Marca!
Mad.




sobota, 15 lutego 2014

Fotorelacja

Było już streszczenie, więc teraz czas na zdjęcia! Z wielką przykrością stwierdzam, że nie mamy ich aż tak dużo. Jako fanki uwieczniania wspaniałych chwil za pomocą jednego kliknięcia, wybrałam dla Was kilka ;)










Ze swej strony dodaję, że był to najlepszy koncert na jakim byłam, a było ich sporo+ piękna Warszawa nocą.  Więcej takich eventów! <3

Miłego sobotniego wieczoru, Mad. 





wtorek, 11 lutego 2014

You my everything

Długo wyczekiwałyśmy na ten dzień, ponieważ to największe wydarzenie na którym zagościłam. Mam nadzieję, że nieostatnie, ponieważ takie imprezy mimo licznych odwiedzin, są naprawdę zorganizowane i dopięte na przysłowiowy guzik.
 Po koncertach na których miałam przyjemność zagościć, spodziewałam się długich kolejek wszędzie. Ku mojemu zaskoczeniu do szatni, do toalet, a nawet na scenę poruszałyśmy się w płynnym tempie.
Jak każdy, włączyłyśmy opcję nagrywania w telefonie i wyczekiwałyśmy na dwie utalentowane artystki. Pierwsza na scenie jako support pojawiła się Chlöe Howl. Wielkim błędem była uprzednia nieznajomość tej wokalistki, ponieważ ma bardzo interesującą barwę głosu, na scenie porusza się tak swobodnie, że odniosłam wrażenie, jakby nie odczuwała, że patrzy na nią kilka tysięcy ludzi.  Niesamowicie się cieszę, że mogłam ją odkryć i na pewno dodaję do swojej listy odsłuchu.

Zaraz po niej na scenie pojawił się gość wieczoru, mianowicie niejaka Ellie Goulding. Kojarzycie? Kto by nie kojarzył takich hitów jak "Light", "I need your love", "Burn". Ellie odkryłam za sprawą Skrilex'a z którym nie tylko w związku tworzyli udany duet. Zakochałam się w niej od pierwszego usłyszenia, moja miłość pogłębiła się gdy  zobaczyłam na żywo angielską wokalistkę i gitarzystę. Towarzyszący jej chór idealnie komponował się tworząc niesamowitą mieszankę muzycznych smaków.
Nie było hollywoodzkich okrzyków, spadania gwiazdek z nieba, układów tanecznych niczym Backstreet Boys, wymuszonych oklasków. Nie było również wątpliwości ile alkoholu mają we krwi i czy zaraz nie rozstrzela nas dla żartów.

Jakkolwiek dziwnie może to zabrzmieć - było kameralnie, swojsko, przyjaźnie. Każdy wiedział, że przyjechał na spotkanie z ulubioną artystką, nic więcej, nic mniej.
Razem z Ellie śpiewałyśmy wszystkie piosenki, czasem angielskie słowa zamieniał węgierski slang, ale to przecież nieistotne, skoro podskakiwałyśmy z radością niczym małe dzieci.
Gdy koncert dobiegał końca, fani nagle wyciągnęli kartki z napisem "You my everything" i jak sama Ellie napisała na instagram'ie - pierwszy raz spotkała się z czymś takim, było to niesłychanym pozytywnym zaskoczeniem. Doczekaliśmy się więc i tej piosenki, a na zakończenie płonęliśmy przy piosence "Burn".

Parę ciekawostek: Widziałyśmy Macieja Musiała i członków kultowego już programu na yt "Abstrachuje" (wiem, że ta informacja wstrząśnie waszą egzystencją :D), zatrzymałyśmy się u naszej znajomej ze studiów na Pradze, do której z braku umiejętności podróżniczych oraz małej orientacji w terenie docierałyśmy aż 4 godziny po zakończonym koncercie. Warszawa spodobała nam się maksymalnie! Spodziewałyśmy się korków, drożyzny, zatłoczonego miasta i niemiłych ludzi. Spotkałyśmy się za to ze sprawną komunikacją, gdzie wszędzie możesz dotrzeć posiadając tylko zdolność czytania - na przystankach i w autobusach dokładnie jest napisane co, gdzie i jak. Ludzie bardzo mili, ponieważ każdy chciał nam pomóc w dotarciu do celu, a pytanie "GDZIE JEST LIDL?" przeszło do naszej tradycji. Wybierając się na starówkę napotkałyśmy na lokale z przystępnymi cenami, tak więc uraczyłyśmy obecnością jeden z nich, pijąc w zimowy wieczór grzańca z cynamonem.  Czekamy na więcej takich eventów.

Z tego miejsca chciałyśmy serdecznie podziękować Patrycji i Karolinie (http://ka-vox.blog.pl/) dzięki którym noce w Warszawie były ciepłe, a wieczory przyjemne!






Mad&Tyn